Wizje, które przeżywamy w stanach głębokiej kontemplacji, mogą wywoływać silne uczucia, często graniczące z szaleństwem. Opisane zjawiska nie są jedynie surrealistycznymi obrazami, lecz wnikającymi w nas doświadczeniami, które pełnią rolę duchowego objawienia. W takim kontekście, fizyczność i metafizyczność stają się zatarte, a doświadczenie przyjmuje kształt czegoś, co można określić jako transgresję zwykłego ludzkiego postrzegania.
Wydarzenia, które opisuje narracja, stanowią przykład spotkania z czymś, co wykracza poza nasze wyobrażenie o rzeczywistości. Takie doświadczenia są nie tylko hipnotyzujące, ale wręcz niebezpieczne. Muzyka, która została określona jako "nieziemska" i mająca "potężną moc", ma potencjał nie tylko do wzbudzania uniesienia, ale także prowadzenia do utraty kontroli nad sobą. Właśnie ta muzyka, będąca emanacją nieznanej energii, stanowi ośrodek siły, do którego postacie w tej historii są przyciągane z niewytłumaczalnym, niemal zwierzęcym instynktem.
Kiedy narrator zaczyna odczuwać dziwne, niepokojące wibracje, których źródłem jest ta dźwiękowa substancja, staje się jasne, że jego zmysły są wystawiane na próbę, a sam proces odbioru świata, w którym się znajduje, jest oszustwem – rzeczywistość sama w sobie zdaje się nie być pełna. Na tym etapie, kiedy narrator wkracza głębiej w "świątynię" z nieznaną, płonącą fontanną, wydaje się, że sam proces percepcji został przejęty przez siłę, która nie tylko stwarza świat, ale wciąga również jednostkę w ten nadprzyrodzony krąg.
Tym, co ma kluczowe znaczenie w tej opowieści, jest fakt, że bohater nie tylko stara się zrozumieć, co widzi, ale zmaga się z przyciągającą, ale destrukcyjną siłą. Cała sceneria – olbrzymie posągi, wirująca płonąca fontanna, inne istoty z różnych wymiarów – tworzy atmosferę nieodpartą, ale i niebezpieczną, jakby wszystko, co się tu wydarza, miało za zadanie wykonać egzystencjalny test.
Zatrzymywanie się, by zrozumieć i nie dać się ponieść euforii, staje się aktem ocalenia. To właśnie w tej chwili dostrzega się, jak istotne są granice percepcji – opór stawiany w obliczu pokusy wskazuje na potrzebę ochrony integralności siebie, bez której ostateczne objawienie może przerodzić się w zagładę. Jednakże pytanie, które pozostaje, to czy bohater dostrzega istotną różnicę między prawdziwym zrozumieniem, a tylko jego pozorem, który oferują nieziemskie byty.
W międzyczasie, cała struktura wydarzeń staje się symboliczna. Zjawiska, jak płonący ogień, który wciąga istoty w swój wir, stanowią metaforę intensywnych doświadczeń, które mogą nas pochłonąć, a które w rzeczywistości niosą ze sobą groźbę destrukcji. To, co pozornie wydaje się oferować nieziemską przyjemność, może w rzeczywistości stanowić wejście w chaos, który nie ma żadnego sensu poza momentem ekstazy.
Nie mniej istotnym jest pytanie o to, co stanowi istotę wizji, które opisuje narrator – w szczególności temat "fontanny" i jej śmiercionośnej, a zarazem uwodzącej muzyki. Wydaje się, że każdy, kto poddaje się temu kuszeniu, doświadcza momentu ostatecznego zapomnienia, gdzie granice między życiem a śmiercią zostają zatarte. Tylko poprzez opór, a także przez obecność innych świadków, możliwe jest uchwycenie fragmentów prawdy, które wykraczają poza tę kuszącą iluzję. Istoty, które wędrują w stronę płonącego ognia, w istocie dają się porwać temu, co jest w swej naturze destrukcyjne. Jednak to, co staje się centralnym elementem historii, to nie tylko chęć odkrycia tego, co zakryte, ale przede wszystkim pragnienie przetrwania w obliczu sił, które są poza naszym rozumieniem.
Zatem to, co najważniejsze dla czytelnika, to świadomość, że w świecie mistycyzmu i nieziemskich doświadczeń chodzi nie tylko o zrozumienie, ale o zdolność stawiania granic – granic, które chronią nas przed tym, co nieznane, co może zmienić nasze życie, a czasem nawet doprowadzić do zagłady. W tym sensie historia nie jest tylko o tym, co jest widziane, ale o tym, co nie zostało jeszcze zrozumiane i co pozostaje w sferze tajemnicy.
Czy mitologia Cthulhu kryje w sobie tajemnicę zaginionych cywilizacji?
W nieznanej, starożytnej ziemi Mnar, nad spokojnym jeziorem, które nie ma ani dopływów, ani odpływów, stała kiedyś potężna i wspaniała cywilizacja. Mowa o Sarnath, mieście, które dziś już nie istnieje, a jego historia jest zapiskiem nieznanym i niewypowiedzianym, pełnym tajemnic. Było to miejsce, które przez długie wieki kwitło, by w końcu stać się miejscem zagłady, po której nie zostały już żadne ślady, poza legendą o starożytnej rzezi. Ta historia, jak wiele innych tworzonych przez Lovecrafta, nie jest tylko opowieścią o upadku cywilizacji, ale także o wpływie, jaki minione epoki miały na tych, którzy po nich przyszli.
Sarnath było jedynym miastem, które istniało nad tym jeziorem, jednak przed jego powstaniem istniało inne, zbudowane z szarego kamienia miasto – lb. Miasto to było pełne dziwnych istot, które różniły się od wszystkiego, co znali ludzie. Ciało tych stworzeń było zielone jak jezioro i otaczające go mgły, miały one wyłupiaste oczy, miękkie usta i dziwne uszy, a ich wizerunki były wyryte na kamieniach porozrzucanych po ziemi. W historii tego miejsca pozostali oni jedynie jako tajemnicza i przerażająca legenda. Wydaje się, że w tej odległej krainie, z dala od innych ludzkich osad, zdarzyło się coś dziwnego: istoty z lb czciły kamienny posąg w kształcie ogromnego wodnego jaszczura, Bokruga. To, co te istoty przeżyły w trakcie swojego istnienia, pozostaje tajemnicą, ponieważ wkrótce zostały zniszczone przez przybyłych ludzi, którzy nie potrafili znieść ich wyglądu.
To, co wydarzyło się później, jest już znane: najeźdźcy zbudowali na tych ziemiach swoje własne miasto – Sarnath. Zbudowane w pobliżu zrujnowanego lb, stało się symbolem potęgi, a jednocześnie narzędziem zapomnienia. Sarnath szybko rosło w siłę, jego mieszkańcy rozwijali się pod względem technologicznym, artystycznym i wojskowym, a miasto stawało się jednym z najwspanialszych na świecie. Niemniej jednak, pod powierzchnią tej wspaniałości czaiła się nieunikniona katastrofa. To, co zaczęło się jako zwykła nienawiść do obcych istot, przerodziło się w coś, co przyniosło zgubę całemu miastu. Mieszkańcy Sarnath, po zniszczeniu lb, ukradli kamienny idol Bokruga – symbol tego, co raz było, ale już nie jest.
Nie minęły jednak wieki, gdy w Sarnath zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Po nocy, kiedy idol Bokruga został ustawiony w świątyni, nad jeziorem pojawiły się tajemnicze światła, a w samym mieście doszło do przerażającego wydarzenia: kapłan Taran-Ish zginął w niewytłumaczony sposób, a jego ostatnie słowa były zapisane na ołtarzu: „DOOM” (zagłada). Nie znaleziono jednak żadnych wyjaśnień tego wydarzenia, a sam idol zniknął, nigdy nie zostając odnalezionym.
Historia Sarnath trwała jeszcze przez wieki. Miasto nie tylko rozkwitało, ale też stało się symbolem potęgi. Zostało zbudowane z kamienia, który nie był znany w żadnym innym miejscu na świecie, a jego mury wznosiły się na wysokość trzystu łokci, umożliwiając przejazd wozów. Zbudowano tu niezliczone pałace, świątynie i budynki, a jego mieszkańcy przerabiali szkło i brąz w sposób, który zachwycał podróżników z innych krajów. Jednak mimo tego rozkwitu, coś złowrogiego zawsze czaiło się w cieniu tego miasta. Niektórzy uważali, że upadek Sarnath nie był przypadkowy, lecz wynikiem zemsty starych bóstw, których obecność została kiedyś zapomniana.
Ostateczna zagłada miasta była nieunikniona. To, co zostało z Sarnath, to tylko ruiny, których nikt już nie widział. Mimo to, to, co po nim pozostało, stało się częścią zbiorowej świadomości. Opowieści o Sarnath nadal krążą po świecie, stanowiąc przykład pychy, przemijania i konsekwencji nieposkromionego rozwoju.
Ważne jest, by w tej historii dostrzec nie tylko tajemniczość i grozę, ale także głęboki symbolizm, który odnosi się do kondycji ludzkiej cywilizacji. Zniszczenie miasta Sarnath, wynikłe z nienawiści i chciwości, jest przypomnieniem o kruchości ludzkiej dumy. Możliwość stworzenia wspaniałych cywilizacji i zbudowania olśniewających miast nie musi wiązać się z ich wieczną trwałością. Wszyscy, którzy budują, mogą zostać zniszczeni przez to, co sami stworzyli, a legenda o Sarnath staje się przestrogą przed lekceważeniem innych, przed zapomnieniem o przeszłości i ignorowaniem tego, co może powrócić.
Co znaczy "wędrować" i jak się zmienia nasza percepcja rzeczywistości?
Wśród tłumu handlarzy, w gąszczu sklepów i straganów, Cameron dostrzega ją – kobietę o prostych ramionach, z wyprostowaną postawą i złotymi, swobodnie opadającymi włosami. Z trudem przemyka przez tłum, zbliżając się do niej, ale już z odległości zauważa mężczyznę stojącego obok niej. Wysoki, o posturze podobnej do jego własnej, ubrany w luźną czarną szatę i ciemny szal, który zakrywa dolną część jego twarzy. W jego oczach widać smutek i gniew, a szeroka blizna przecina lewy policzek, biegnąc aż do linii włosów. Mężczyzna szepcze coś do kobiety, która może być Elizabeth; ona kiwnięciem głowy odpowiada i odwraca się. Cameron w końcu dostrzega jej twarz, a tak, to ona, ale także i ona nosi bliznę – potworną, na prawej stronie twarzy. Wzdryga się. Chwilę później, mężczyzna z blizną wskazuje na niego i krzyczy coś w nieznanym mu języku. Cameron wyczuwa ruch z boku, gdy nagle pojawia się niski, masywny mężczyzna, biegnący w jego stronę i wymachujący szablą. Jego czas na analizowanie szczegółów atakującego jest ograniczony do chwili – widzi tłustą brodę napastnika, jego zakrzywiony nos, żółte zęby i tanie, szkliste kamienie ozdabiające rękojeść szabli. Nagle ostrze opada w dół, a atakujący krzyczy w czymś, co przypomina arabski. Cameron zdążył zareagować na czas i uniknąć ciosu, znikając w tej samej chwili, w której śmiercionośne ostrze miało przeciąć jego ciało. I tak, w jednej chwili – on znika, a ten świat znika za nim.
Cameron przenosi się w zupełnie inną rzeczywistość. Jest to miejsce, gdzie nie ma niczego – nie ma nawet planety, tylko przestrzeń, przez którą płynie w spokoju, w otoczeniu zielonego światła, które pochodzi z każdej strony, jakby było wiadomością od samej tkaniny wszechświata. Płynąc w tej nieziemskiej przestrzeni, jest niczym nieograniczony, wolny. Z każdej strony otacza go spokojna, miękka zieleń, która wspiera i karmi, ale nie daje pełnej satysfakcji. Zaczyna wytwarzać obrazy z tej materii – wyobraża sobie twarze, wzory abstrakcyjne, a nawet całą armię Chińczyków w trójkątnych słomianych kapeluszach. Na chwilę jest twórcą, ale czuje się wciąż niepełny. Zadaje sobie pytanie, czy miejsce to jest po prostu puste, czy może to on nie potrafi w pełni z niego korzystać. W każdym razie, z tego miejsca, pełnego wrażeń, tak prędko jak się w nim znalazł, chce odejść. I tak, rusza dalej.
Na swojej drodze trafia do wioski. Przerażeni wieśniacy krzyczą, kiedy pojawia się wśród nich. To osada rolnicza, w której życie toczy się w spokojnym rytmie, wśród pól i wiklináowych chat. Ludzie wciąż boją się go, ale powoli, z ostrożnością, zaczynają podchodzić, a ich strach zamienia się w zainteresowanie i podziw. Cameron staje się ich gościem, który zostaje otoczony miłością i oddaniem. Zaczynają go czcić jak boga, składając ofiary, tańcząc i śpiewając pieśni na jego cześć. Z jednej strony to mało więcej niż chwilowy urok, pełen romantyzmu i spełnionych pragnień, z drugiej zaś pojawia się myśl o tym, jak szybko zadowolenie i uznanie mogą się zamienić w przywiązanie. Cameron, choć zaczyna dostrzegać w tej społeczności siebie jako duchowego przewodnika, nie może zapomnieć, że prawdziwym celem jego wędrówki nie jest zatrzymanie się, lecz zawsze pójście naprzód.
Cameron odczuwa, że nie może zatrzymać się w tym idealnym świecie. Może spełniać rolę boga, nauczyciela, władcy, ale wie, że ta rola prowadzi do stagnacji, a stagnacja to pułapka. Czas mija, a każda chwila spełnienia staje się tylko pretekstem do dalszej podróży. Niezależnie od tego, jak atrakcyjna wydaje się wizja władzy czy mocy, prawdziwa wartość leży w nieustannej wędrówce. Żadne miejsce, żadne życie, żadna rola nie mogą dawać ostatecznej satysfakcji. Tylko w drodze, w nieustannym ruchu i zmienności tkwi sens. I tak Cameron rezygnuje z boskości, by ruszyć dalej, wciąż poszukując kolejnego celu.
Cameron, choć raz jeszcze znalazł się w miejscu, które zna, w miejscu, które wydaje się być jego domem, rozumie, że to tylko chwilowa przerwa w podróży. Każdy jego krok, każda zmiana miejsca to efekt jego wewnętrznych wyborów. Ta chwilowa przerwa ma na celu pozwolenie na refleksję nad tym, co przeszło, nad tym, co było, ale wie, że nie może zatrzymać się tu na długo. Choć jego dom wydaje się być znów osiągnięty, prawdziwa podróż dopiero się toczy.
Jak przeszłość nieuchronnie ucieka i co się za tym kryje?
Był zanurzony w litości nad sobą i nad nią. Trzymał ją w ramionach, przyciskając usta do jej warg, a potem patrzył na jej słodką twarz po raz ostatni. „Do widzenia!” – wyszeptał przy tym drogim obrazie. „Do widzenia!” I wtedy, w milczeniu, odszedł. Ona słyszała jego powolne, oddalające się kroki, a coś w rytmie tych kroków wywołało w niej pasję płaczu. Zdecydował, że uda się w miejsce samotne, gdzie łąki były piękne, pokryte białymi narcyzami, i tam pozostanie, aż nadejdzie godzina jego ofiary. Ale w drodze podniósł oczy i ujrzał poranek – poranek jak anioł w złotej zbroi, idący w dół zbocza...
Zdawało mu się, że przed tym blaskiem on sam, i ten ślepy świat w dolinie, i jego miłość, a także wszystko, co było, nie miały żadnego znaczenia, że byli tylko jak studnia grzechu. Nie zboczył, jak zamierzał, lecz szedł dalej, przeszedł przez ścianę otaczającą dolinę i stanął na skałach, a jego oczy wciąż spoczywały na oświetlonych słońcem lodach i śniegu. Zobaczył ich nieskończoną piękność, a jego wyobraźnia wzleciała ponad nie, ku rzeczom, które miał teraz na zawsze porzucić. Myślał o tym wielkim, wolnym świecie, z którym się rozstawał, o świecie, który był jego, i miał wizję tych dalszych zboczy, odległości po odległości, z Bogotą – miastem pełnym poruszającej piękności, chwały za dnia, świetlistej tajemnicy w nocy. Miasto pałaców, fontann, posągów i białych domów leżących w pięknym widoku w średniej odległości. Myślał, jak pewnego dnia można by przejść przez przełęcze, zbliżając się do tętniących ulic i dróg.
Potem przychodziła myśl o podróży rzeką, dzień po dniu, z wielkiej Bogoty do jeszcze szerszego świata poza nią, przez miasteczka i wioski, lasy i pustynne miejsca, wędrując rzeką, aż brzeg rzeki oddalał się, a wielkie statki przechodziły, a człowiek docierał do morza – bezkresnego morza. W morzu tym było tysiące wysp, tysiące wysp, a statki były ledwo widoczne w ich nieustannych podróżach wokół i wokół tego większego świata. I tam, uwolniony od gór, patrzył na niebo – niebo, które nie było tylko krążącym dyskiem, jak to tu, ale łukiem bez miary, głębią głębi, w której unosiły się krążące gwiazdy.
Jego oczy uważnie badały wielką zasłonę gór z bardziej przenikliwym spojrzeniem. Na przykład, gdyby poszedł tędy, w tym wąwozie i w tamtą szczelinę, mógłby wyjść wysoko wśród tych stłumionych sosen, które biegły wokół w rodzaju półki, rosnąc jeszcze wyżej, nad przepaścią. A potem? Może udałoby się wspiąć po tej talusie. Może znalazłby drogę do urwiska, które zaczynało się pod śniegiem, a jeśli ta szczelina nie spełniłaby jego celu, to mogła by się przydać ta dalsza, na wschód. A potem? Wyszedłby na pomarańczowo oświetlony śnieg, a w połowie drogi do grzbietu tych pięknych pustkowi. Spojrzał z powrotem na wioskę, potem odwrócił się, patrząc na nią uważnie. Myślał o Medina-sarote, która stała się mała i daleka. Znów zwrócił się ku ścianie górskiej, skąd nadszedł dzień. Bardzo ostrożnie zaczął wspinać się.
Kiedy nadszedł zmierzch, nie wspinał się już, ale był daleko i wysoko. Był wyżej, ale wciąż był bardzo wysoko. Jego ubranie było poszarpane, kończyny poranione, a ciało pokryte siniakami, jednak leżał tak, jakby odpoczywał, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Z miejsca, w którym odpoczywał, dolina wydawała się jakby w dole, prawie mile poniżej. Już była zamglona, pogrążona w mgle i cieniu, podczas gdy szczyty gór wokół niego były niczym rzeczy światła i ognia. Małe detale skał w pobliżu były przesiąknięte subtelnym pięknem – żyła zielonego minerału przecinająca szarość, błysk kryształowych twarzy tu i tam, minutowa, piękna pomarańczowa porosty blisko jego twarzy. W głębokich tajemniczych cieniach wąwozu błękit przechodził w fiolet, a fiolet w świetlistą ciemność, a nad nimi była bezgraniczna rozległość nieba. Ale już nie zwracał na to uwagi, leżał spokojnie, jakby cieszył się, że udało mu się uciec z doliny Ślepych, w której chciałby być królem.
Wszelkie chwile stają się w końcu zatrzaśniętymi drzwiami, zamykającymi kolejny fragment naszej przeszłości. Przeszłość to wielki, utracony świat – nie możemy powrócić do wczoraj tak, jak nie możemy zwiedzać Londynu za czasów Henryka VIII czy bazarów zaginionego Atlantydy. A mimo to wracamy do przeszłości w pamięci i w fantazjach marzeń. Nikt nie zajmował się nieodwracalnością przeszłości bardziej niż Jack Finney, zarówno w poruszającej powieści Czas i znowu jak i w krótkich opowiadaniach takich jak Drugi Szans, Boję się czy Trzeci Poziom – w których przeszłość jest tuż za czterowymiarowym rogiem.
W końcu, dla wielu z nas, przeszłość jest czymś, co musimy opuścić. Długotrwałe wędrowanie w stronę ideałów, ucieczka w pamięć to nie tylko pragnienie, ale sposób rozumienia świata, w którym żyjemy. Na tym polega istota tego mechanizmu, a rzeczywistość, którą usiłujemy zrozumieć, nie zawsze ma tylko jeden wymiar. Tak jak dworzec kolejowy Grand Central w Nowym Jorku, który w swej skomplikowanej strukturze wciąż wyłania nowe przejścia i ścieżki – tak i nasza przeszłość wciąż się rozciąga, ale nigdy nie możemy znaleźć w niej tego, czego naprawdę szukamy.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский