W wyniku uwarunkowań prawnych dotyczących struktury Rezerwy Federalnej, przewodniczący Powell stanął w obliczu konieczności osobistego stawienia czoła prezydentowi Trumpowi w przypadku zaostrzenia sytuacji prawnej. Jako osoba oddana niezależności instytucji, Powell obiecał, że "wyda ostatnią monetę na walkę" z prezydentem, aby utrzymać autonomię Fedu. Jego majątek, który w 2019 roku szacowano na 76 milionów dolarów, pozwalał mu na realizację tej obietnicy bez obaw o finansowe konsekwencje. "Byłoby to instytucjonalne wandalizm, gdyby Stany Zjednoczone nie miały niezależnego banku centralnego" – mówił Powell, zapowiadając, że nie pozwoli Trumpowi na podważenie tej zasady.

Powell obawiał się, że w każdej chwili może zostać zwolniony przez prezydenta, co wywołałoby kryzys konstytucyjny, którego rozwiązanie mogłoby trafić na salę Sądu Najwyższego. Strach ten towarzyszył mu przez długie miesiące, kiedy to sekretarz skarbu Steven Mnuchin próbował załagodzić napięcia, organizując spotkanie z Trumpem. W lutym 2019 roku odbyła się kolacja, podczas której Powell, Mnuchin i wiceprzewodniczący Fed, Richard Clarida, zostali zaproszeni do Białego Domu. Mimo że była to okoliczność związana z sześćdziesiątymi szóstymi urodzinami Powella, Trump nie wspomniał o tym ani razu, co tylko podkreśliło jego obojętność wobec powagi sytuacji. Podczas tego spotkania prezydent mówił głównie o swojej kampanii i o tym, jak jej sukcesy pozwalały mu lepiej zrozumieć stan gospodarki niż modelom opracowywanym przez ekspertów. Powell, z kolei, doszedł do wniosku, że prezydent nie słuchał jego argumentów. "On nie odbiera; on tylko nadaje" – miał powiedzieć później.

Frustracja Powella rosła szczególnie z powodu przekonania Trumpa, że Fed powinien nie tylko obniżyć stopy procentowe, ale wręcz wprowadzić je poniżej zera. Był to pogląd całkowicie nieadekwatny do sytuacji gospodarczej, gdyż stopy procentowe poniżej zera są jednym z najgorszych sygnałów, jakie może wysłać krajowy bank centralny. Mimo wielokrotnych tłumaczeń doradców, prezydent nie mógł się uwolnić od tej idei, co potęgowało napięcia między nim a Powellem.

Kulminacją tego konfliktu stała się sytuacja w Jackson Hole, gdzie w sierpniu 2019 roku Powell wygłosił przemówienie, w którym ostrzegał przed pogarszającą się sytuacją gospodarczą na świecie. Jako jedno z głównych zagrożeń wskazał niepewność w polityce handlowej, której winą obarczał w dużej mierze rosnący konflikt handlowy z Chinami. Na tym tle prezydent Trump, tuż po wystąpieniu Powella, w swoich tweetach oskarżył go o bycie wrogiem, porównując go do chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. To, co miało miejsce potem, to już klasyczne dla Trumpa reakcje – potężna seria publicznych ataków na Powella, mających na celu osłabienie jego pozycji i podważenie niezależności Rezerwy Federalnej.

Pomimo tych wszystkich ataków, Powell nie dał się sprowokować i nadal prowadził politykę obniżania stóp procentowych, zaczynając od pierwszego cięcia od dekady latem 2019 roku. Ekonomiści zauważyli, że była to decyzja, która pozwoliła utrzymać niskie bezrobocie i rozwój rynków akcji, a także zminimalizowała wpływ wojny handlowej na gospodarkę USA. Jednak Trump nigdy nie podjął tematu pozytywnych efektów tych działań w swoich tweetach.

Na koniec sierpnia Trump, zamiast skoncentrować się na ważnym wydarzeniu, jakim było obchodzenie 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, postanowił pozostać w domu, śledząc doniesienia o huraganie Dorian. Jego obsesja na punkcie huraganów objawiała się w licznych absurdalnych pytaniach o możliwość używania broni nuklearnej do ich niszczenia. Zamiast skoncentrować się na politycznych obowiązkach, Trump poświęcał czas na bezproduktywne feudy z mediami oraz na tweety, które coraz bardziej przypominały chaotyczne, pozbawione sensu wypowiedzi.

Równocześnie jego ataki na Powella i Fed były częścią większej strategii mającej na celu podważenie fundamentów niezależnych instytucji państwowych. Był to proces stopniowy, lecz nie mniej niebezpieczny. Podważenie niezależności banku centralnego mogło prowadzić do destabilizacji polityki gospodarczej, co w długim okresie mogło się odbić na całej gospodarce USA. Prezentując Rezerwę Federalną jako instytucję, która nie służy interesom obywateli, Trump mógł zyskać poparcie nie tylko wśród swoich zwolenników, ale również wśród tych, którzy nie rozumieli, jak bardzo istotna jest niezależność banku centralnego w zarządzaniu gospodarczymi kryzysami.

Niezależność Rezerwy Federalnej jest kluczowa nie tylko z powodu jej roli w stabilizacji gospodarki, ale także z racji jej funkcji jako narzędzia utrzymania równowagi sił między polityką a ekonomią. Wzrost presji politycznej na instytucje takie jak Fed może prowadzić do decyzji, które będą bardziej politycznie motywowane, a mniej oparte na analizach ekonomicznych. To z kolei może zaszkodzić długoterminowej stabilności gospodarki, a także zaufaniu obywateli do niezależnych instytucji w ogóle.

Jak Trump zbudował swoją administrację: Zmiana, niezależność i konfrontacja z systemem

Przyspieszony obrót pracowników Białego Domu w pierwszych miesiącach prezydentury Donalda Trumpa stanowił zaskakujący kontrast wobec jego poprzedników. Już na początku 2017 roku Trump zrywał stosunki z doradcami w tempie trzykrotnie wyższym niż Barack Obama w swoim pierwszym roku prezydentury, a dwukrotnie wyższym niż Ronald Reagan. Pod koniec miesiąca, jak zauważył Tenpas, rotacja w Białym Domu wynosiła ponad 40%, podczas gdy chaos organizacyjny, niezgodność i awersja Trumpa do nadzoru kongresowego doprowadziły do rekordowej liczby niezajętych stanowisk niższego szczebla w administracji. "Jestem jedynym, który się liczy" – powiedział Trump jesienią 2016 roku, kiedy zapytano go o liczne niezapełnione stanowiska. I teraz, w drugim roku prezydentury, zdawał się tego dowodzić.

Choć mogłoby się wydawać, że Trump zmienia swoich doradców z kaprysu, w rzeczywistości była to decyzja świadoma i celowa – była to jego manifestacja niezależności. Znużony zarządzaniem, które nie odpowiadało jego ambicjom, zmienił politykę kadrową. W pierwszym roku Trump był przekonany, że potrzebuje postaci takich jak Rex Tillerson czy Gary Cohn – gigantów biznesu, którzy w jego oczach mieli dodać powagi i profesjonalizmu jego administracji. Z biegiem czasu okazało się, że to tylko część układanki, której Trump wkrótce chciał się pozbyć.

Działania Trumpa były często zrozumiane przez doradców, ale do samego końca nie było w nich miejsca na kompromis. Być może jednym z najgłośniejszych momentów tej czystki była sprawa Rexa Tillersona. Od momentu, gdy media ujawniły, że Trump nazwał swojego sekretarza stanu "fucking moron", była to kwestia czasu, zanim Tillerson zostanie usunięty. Warto zauważyć, że Trump nie miał zamiaru tego zrobić od razu, by nie przyznać, że słowa, które padły, miały sens. "Chciał poczekać na odpowiedni moment" – mówił jeden z wysoko postawionych urzędników Białego Domu. Trump wyczekiwał, aż Tillerson popełni jakąś gafę, aby ostatecznie wzmocnić swoją decyzję.

Z perspektywy Trumpa, ludzie, którzy mieli dla niego stanowić wsparcie, ostatecznie stali się przeszkodą. Konflikty, jakie wybuchły w Białym Domu, nie były jedynie wynikiem osobistych animozji, ale także sprzecznych wizji tego, jak administracja powinna działać. Jared Kushner, zięć Trumpa, zwłaszcza nie lubił Tillersona, widząc w nim przeszkodę w realizacji jego planów na Bliskim Wschodzie. Z kolei Tillerson, który miał swoje własne wyobrażenie o misji na stanowisku sekretarza stanu, zaczął rozumieć, że jego zadaniem nie jest realizacja ambicji prezydenta, ale przeciwdziałanie katastrofom, które mogłyby się zdarzyć. W miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej świadomy, że jego obecność w administracji była raczej obciążeniem dla Trumpa.

Gdy wreszcie decyzja o "Rexicie" stała się nieunikniona, Trump i jego doradcy zaczęli kierować się ku nowym opcjom. Jared Kushner, który początkowo faworyzował Nikki Haley na stanowisko sekretarza stanu, ostatecznie zbliżył się do idei powołania Mike'a Pompeo. Pompeo, jako były kongresmen z Kansas i dyrektor CIA, wydawał się idealnym kandydatem – rozumiał Trumpa, był z nim politycznie spójny i jednocześnie w pełni podporządkowany prezydentowi. To, co było dla Pompeo zaletą, czyli bliska współpraca z Trumpem i zrozumienie jego politycznych celów, stało się również powodem do wyróżnienia go na tle innych członków administracji.

Jednak zmiany kadrowe w administracji Trumpa nie kończyły się tylko na Tillersonie. Wraz z jego usunięciem z funkcji sekretarza stanu pojawiły się pytania