W trakcie procesu impeachmentu Donalda Trumpa prawnicy obrońcy, zmęczeni i wyczerpani codziennymi sesjami, wracali wieczorem do Białego Domu, by zebrać się, odpocząć i otrzymać feedback od swojego wymagającego klienta. Trump, nieustannie naciskający na bardziej agresywną obronę, nie szczędził słów krytyki, co skutkowało u prawników nie tylko zmęczeniem, ale i realnymi problemami zdrowotnymi. Jay Sekulow musiał leczyć swój gardło za pomocą lidokainy, John Roberts zmagał się z przeziębieniem, a Adam Schiff walczył z potężnym bólem zęba, który zmusił go do zażywania dużych ilości leków przeciwbólowych. Pomimo tych trudności, Schiff poświęcał się swojej roli, przeznaczając najwięcej czasu na przemówienia, starając się nie pominąć żadnego argumentu. Jego ton był celowo bardziej partisancki, niż można by się spodziewać od prokuratora, który stara się zdobyć sympatię nieprzekonanych jurorów. Kluczowym celem była bowiem nie tyle sama walka o głosy senatorów, ile zaadresowanie opinii publicznej, którą należy przekonać do swojego punktu widzenia.
Schiff, widząc niewielkie zmiany w postawie senatorów, wciąż trzymał się swoich założeń. Jego strategia polegała na mobilizacji opinii publicznej, wyobrażając sobie, że sukces mogą odnieść ci senatorowie, którzy są niezdecydowani lub mają szanse na zmianę decyzji. „Mówimy do czterech i czterdziestu milionów” – mówił do swojego zespołu, mając na myśli tych kilku senatorów, którzy mieli wątpliwości oraz 40 milionów obywateli, których głosy mogą być decydujące.
Sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta, kiedy w niedzielę wieczorem wybuchła wiadomość, która mogła zmienić bieg procesu. Dziennikarze The New York Times, Maggie Haberman i Michael Schmidt, ujawnili fragmenty książki Johna Boltona, które wskazywały na to, że Trump uzależniał pomoc wojskową dla Ukrainy od tego, by prezydent Zełenski zgodził się na ściganie Bidena. To odkrycie miało potencjał zniszczenia argumentacji obrony Trumpa. Sytuacja w sali sądowej była napięta; niektórzy członkowie zespołu prawników byli przekonani, że teraz konieczne będzie wezwanie Boltona na świadka, aby złożył zeznania, które mogłyby pogłębić oskarżenia. Jednak Mitch McConnell, lider większości w Senacie, był znany ze swojej zdolności do utrzymywania opanowania w obliczu zmieniającej się sytuacji politycznej. Próbował uspokoić swoich kolegów, sugerując, by "wzięli głęboki oddech" i nie reagowali zbyt gwałtownie na doniesienia, które mogły okazać się kolejną chwilową burzą medialną.
Obrona Trumpa, mimo ujawnienia przełomowego materiału, nie zmieniała swojej linii obrony. Zespół prawników kontynuował argumentację, jak gdyby nic się nie wydarzyło, stwierdzając, że żaden świadek nie potwierdził powiązania pomiędzy pomocą wojskową a dochodzeniem w sprawie Bidena. Tymczasem na podium pojawił się Ken Starr, były prokurator w sprawie impeachmentu Billa Clintona, który teraz bronił Trumpa. Starr, który kiedyś uznawał, że prezydent powinien być pociągnięty do odpowiedzialności za naruszenie prawa, teraz twierdził, że obniżenie poziomu politycznego sporu o impeachment prowadzi do niepotrzebnej eskalacji.
Kiedy wydawało się, że sprawa Boltona wywróci proces do góry nogami, Alan Dershowitz, jeden z głównych prawników Trumpa, stwierdził, że nawet jeśli doniesienia Boltona okażą się prawdziwe, nie stanowi to naruszenia przepisów wymagających impeachmentu. Utrzymywał, że impeachment wymaga przestępstwa, a nie ogólnych naruszeń władzy, które nie są określone w prawie jako przestępstwo. To stanowisko, które było sprzeczne z jego wcześniejszymi poglądami dotyczącymi impeachmentu Billa Clintona.
Impeachment Trumpa nie stał się punktem zwrotnym w amerykańskiej polityce, jak miało to miejsce w przypadku Watergate i Nixona. Choć Boltona można było uznać za kluczowego świadka, jego brak w procesie, a także szereg kontrowersyjnych wypowiedzi obrońców, spowodowały, że proces, choć pełen dramatyzmu, nie zmienił losów prezydentury Trumpa. Zamiast tego, jak zauważył Lamar Alexander, impeachment stał się częścią „epoki impeachmentu”, w której, choć wywołuje ogromne emocje, ostatecznie nie ma wielkiego wpływu na wynik polityczny.
Obrona Trumpa, pełna paradoksów i sprzeczności, miała na celu jedno – przetrwać, bez względu na to, jak kontrowersyjne były argumenty. Odwoływanie się do konstytucyjnych zasad w sposób, który w najlepszym razie można określić jako elastyczny, miało pomóc utrzymać przy władzy prezydenta, którego przewinienia wydawały się być na tyle poważne, by naruszać demokratyczne normy. Jednak w kontekście współczesnej polityki amerykańskiej, gdzie przewinienia i skandale wydają się być tylko chwilowymi zakłóceniami, impeachment Trumpa nie okazał się tak przełomowy, jak dla wielu wydawało się na początku.
Dlaczego polityka rozdzielania dzieci od rodziców na granicy USA okazała się katastrofą?
Gdy Biały Dom zaczął wywierać presję na wprowadzenie polityki separacji dzieci od rodziców na granicy, główni przedstawiciele administracji, tacy jak Kirstjen Nielsen, stanęli przed wielką moralną i praktyczną próbą. Jeff Sessions, prokurator generalny, nalegał na przyjęcie tzw. polityki "zero tolerancji". Zgodnie z nią każda osoba, która przekroczy granicę nielegalnie, miała zostać oskarżona o przestępstwo, a zamiast dotychczasowego uwolnienia oczekiwanego na proces, miała trafić do aresztu. Problemem stało się to, że dzieci nie mogły być trzymane w tych samych ośrodkach co dorośli, w związku z czym rodzice musieli zostać rozdzieleni od swoich dzieci.
Na początku, gdy administracja próbowała wdrożyć ten plan, Nielsen stawiała opór, argumentując, że nie ma wystarczających zasobów, by poradzić sobie z konsekwencjami takiej decyzji. Przewidywała, że do realizacji tej polityki potrzeba przynajmniej sześciu miesięcy i dziesięciu miliardów dolarów na opiekę nad dziećmi, personel oraz budowanie nowych ośrodków. Gdy rząd nie mógł sprostać wyzwaniu, a liczba osadzonych i oddzielonych dzieci rosła, sprawy przybrały dramatyczny obrót. W czerwcu 2018 roku media zaczęły informować o przypadkach rozdzielania nawet dwóch tysięcy dzieci od rodziców. Obrazy dzieci w klatkach na granicy wywołały ogólnokrajowy i międzynarodowy oburzenie.
Pomimo że Trump publicznie zapewniał, iż administracja nie miała zamiaru oddzielać dzieci od rodziców, okazało się, że właśnie takie działania były wynikiem polityki jego rządu. W wyniku rosnącej krytyki, zarówno ze strony społeczeństwa, jak i osób publicznych, jak byłe pierwsze damy, administracja próbowała się wycofać z tej polityki, a Nielsen stała się publiczną twarzą tej kontrowersyjnej decyzji. Po licznych oskarżeniach, że Biały Dom nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojego działania, Nielsen znalazła się pod ogromną presją, co ostatecznie doprowadziło do jej politycznego upadku. Z początku próbowała walczyć o zablokowanie tej polityki, ale zostało to ostatecznie wprowadzone, co miało tragiczne skutki.
Z perspektywy czasu można stwierdzić, że decyzje te, mające na celu odstraszenie nielegalnych imigrantów, były nie tylko humanitarną katastrofą, ale także dowodem na brak zrozumienia mechanizmów prawnych oraz logistycznych związanych z zarządzaniem migracją. Przepełnione ośrodki, brak odpowiedniej liczby sędziów imigracyjnych, nieprzygotowanie służb, które miały zajmować się dziećmi, prowadziły do masowych naruszeń praw człowieka. Konsekwencje tych działań były dalekosiężne, a wizerunek administracji Trumpa ucierpiał nie tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej.
Nie można jednak zapominać, że decyzje te były częścią szerszej polityki imigracyjnej, której celem było twarde stanowisko wobec nielegalnych imigrantów. Pomimo publicznej krytyki, administracja kontynuowała realizację polityki "zero tolerancji", choć z czasem okazało się, że sama idea i jej implementacja były pełne luk i nieścisłości.
Warto także zauważyć, że poza aspektami moralnymi i humanitarnymi, które wzbudzały ogólną krytykę, nie udało się również przeprowadzić skutecznej debaty o polityce imigracyjnej, która mogłaby zrównoważyć bezpieczeństwo narodowe z poszanowaniem praw człowieka. Zamiast konstruktywnego dialogu, politycy i media skoncentrowali się na jednostkowych dramatycznych historiach, co utrudniło wypracowanie racjonalnych rozwiązań długoterminowych. W kontekście tej polityki, nie mniej istotne było także zrozumienie, że każdy taki krok w obszarze prawa imigracyjnego może mieć skutki, które wykraczają poza granice USA, wpływając na postrzeganą wiarygodność państwa i jego zobowiązania wobec międzynarodowych konwencji praw człowieka.
Jak śledztwo w sprawie Rosji kształtowało prezydenturę Donalda Trumpa?
Prezentując swój punkt widzenia, Donald Trump przekonuje, że to, co jego administrację spotkało, to nic innego jak zorganizowana próba jego obalenia. W jego opinii śledztwo w sprawie rzekomego ingerowania Rosji w wybory prezydenckie w 2016 roku stanowiło nie tylko atak na jego prezydenturę, ale i atak na niego osobiście. W tym kontekście cała sprawa stała się fundamentem jego politycznej narracji, wykorzystywanej do podsycania poczucia nieufności wobec systemu.
Pierwsze miesiące po objęciu urzędów przez Trumpa upłynęły pod znakiem intensywnych ataków na wszelkie instytucje, które byłyby w stanie podważyć jego autentyczność jako prezydenta. Obecność śledczych, którzy badali domniemane związki jego kampanii z Rosjanami, wprowadziła poczucie permanentnej obrony przed wszystkim, co mogłoby podważyć jego zwycięstwo. Trump traktował każdą przeszkodę jako osobiste wyzwanie, które trzeba przezwyciężyć, z pomocą mediów i działań na Twitterze, który stał się głównym kanałem komunikacyjnym jego polityki.
Poczucie zagrożenia, jakie generowało śledztwo, skutkowało, że prezydent koncentrował się niemal wyłącznie na jego wyniku. Każda decyzja podejmowana przez administrację była traktowana przez niego przez pryzmat potencjalnych konsekwencji śledztwa. Jego reakcje na zarzuty były zaś drastycznie kontrastujące z jego wcześniejszym podejściem do polityki. Zamiast angażować się w kluczowe tematy polityczne, jego głównym zadaniem stało się odpieranie ataków i obrona przed tym, co uznawał za zorganizowaną próbę jego osłabienia.
Jako prezydent, który czerpał ogromną energię z kontrowersji, Trump traktował każdą krytykę jako impuls do działania. W jego oczach, cała sytuacja z śledztwem była kolejną formą walki, w której zdefiniował siebie jako bohatera, broniącego swoich racji przed zdeterminowanym przeciwnikiem. Każdego dnia, każdego tygodnia, Trump oddalał się coraz bardziej od normalnych obowiązków prezydenta, stając się wręcz zakładnikiem własnej narracji o śledztwie.
Śledztwo, prowadzone przez Roberta Muellera, a także cała otaczająca go retoryka, miały dla Trumpa znaczenie o wiele większe niż tylko kwestia polityczna. Stały się jego obsesją, źródłem nieustającej niepewności, ale również motywacją do mobilizowania swojego elektoratu. W jego kampaniach wyborczych przewijały się stale motywy walki z "wrogami", którzy dążyli do jego zniszczenia. Mueller i śledztwo w sprawie Rosji stali się symbolem tego, co Trump widział jako spisek elit przeciwko niemu.
Z perspektywy doradców Trumpa, śledztwo stanowiło coś więcej niż tylko codzienną polityczną batalię. To było doświadczenie, które wykraczało poza same kwestie związane z wyborami czy Rosją. Dla Trumpa była to osobista walka o przetrwanie polityczne, która wymagała stałej uwagi i poświęcenia. Z każdym dniem stawało się coraz bardziej widoczne, że choć Trump był w stanie zarządzać kryzysami, to nie potrafił funkcjonować w normalnym rytmie, kiedy chodziło o zewnętrzne zagrożenie dla jego legitymacji.
Prezydent, który miał silne poczucie misji i charyzmy, stawiający na konflikty i konfrontacje, w tym przypadku nie potrafił odnaleźć równowagi. Zamiast skoncentrować się na zarządzaniu państwem i realizacji obietnic wyborczych, znalazł się w sytuacji, w której codziennie musiał odpierać ataki na swoją osobę i swoje osiągnięcia. W efekcie Trump stał się symbolem politycznego świata, w którym każda walka jest personalna, każda decyzja motywowana osobistym interesem, a sukcesy i porażki zawsze obarczone są ciężarem politycznej retoryki.
Na dłuższą metę śledztwo miało wpływ na nie tylko jego prezydenturę, ale i na formowanie się amerykańskiej polityki. Kiedy Trump stawiał się w roli ofiary i bojownika, przesłanie o tym, że "elity" są zagrożeniem dla obywateli, zyskiwało na znaczeniu, niezależnie od tego, jak absurdalne były jego oskarżenia. Dzięki temu, wciąż podsycając to poczucie zagrożenia, Trump wzmocnił więzi z częścią swojego elektoratu, który widział w nim jedyną przeszkodę na drodze do wprowadzenia "porządku".
Z perspektywy samego śledztwa, choć nie miało ono ostatecznie żadnych poważnych konsekwencji prawnych dla prezydenta, to w sposób subtelny, ale skuteczny, wpłynęło na kształtowanie jego politycznej tożsamości. Zamiast być tylko prezydentem, który zarządzał państwem, Trump stał się przede wszystkim obrońcą swojego politycznego imperium, które stworzył na fundamencie anty-establishmentowych nastrojów i nieustannych walk z wszelkimi instytucjami, które były gotowe podważyć jego legitymację.

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский