W oczach Theodore'a Roosevelta wojna przeciwko obcym narodom miała być narzędziem jednoczenia Amerykanów. Przykład z wojny hiszpańsko-amerykańskiej, gdzie grupy takie jak Rough Riders zademonstrowały spójność i patriotyzm, stanowił dowód na to, że wojna może być fundamentem obywatelskiego nacjonalizmu. Roosevelt był przekonany, że konflikt zewnętrzny zjednoczy Amerykanów wokół wspólnej idei, zmieniając zróżnicowane grupy społeczne w jednolitą nację. Z jego perspektywy obywatele, walcząc ramię w ramię na polu bitwy, mogliby przezwyciężyć rasowe i etniczne podziały, przy czym każdy żołnierz miałby „szansę na sprawdzenie swojej wartości i wzmocnienie narodu poprzez heroiczne starcie z dzikim wrogiem”. Jego słowa wskazywały na przekonanie, że wojsko może pełnić rolę integracyjną,

Jak biali chrześcijanie w USA połączyli wolnorynkowy kapitalizm z tożsamością narodową?

W Stanach Zjednoczonych, przez większą część ich historii, status „prawdziwego Amerykanina” był związany nie tylko z obywatelstwem czy urodzeniem na terytorium kraju, ale przede wszystkim z przynależnością do dominującej grupy etnorodzinnej – białych protestantów. Koncepcja „amerykańskości” była ściśle powiązana z wizją religijną, zakorzenioną w historii Pielgrzymów i Purytanów, którzy postrzegali swoją obecność w Nowym Świecie jako misję duchową – budowę ziemskiego Królestwa Bożego. Ten mit założycielski ukształtował strukturę wykluczenia, w której kolejne fale imigrantów – niezależnie od tego, czy byli to Chińczycy, Żydzi, Meksykanie czy Afrykanie – musiały konfrontować się z podejrzliwością i niechęcią ze strony tych, którzy już zdobyli pewną pozycję.

Amerykański mit mobilności społecznej, znany jako American Dream, choć formalnie oferowany każdemu, w praktyce był silnie selektywny. Przekonanie, że ciężka praca, prawość i lojalność wobec państwa automatycznie prowadzą do sukcesu, zostało brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość społeczną, w której czarni Amerykanie, Latynosi i Azjaci napotykali strukturalne bariery mimo lojalnej służby i zaangażowania. Rozczarowanie, zwłaszcza wśród wykształconych przedstawicieli mniejszości, nie wynikało z braku wysiłku, lecz z systemowego zaprzeczenia równości szans.

Z drugiej strony, wraz z zakończeniem II wojny światowej i poczuciem triumfu nad totalitaryzmami, w społeczeństwie białych protestantów zaczęła się kształtować nowa forma religijno-ekonomicznej syntezy. Ewangelikalizm, wcześniej skoncentrowany na emocjonalnym doświadczeniu religijnym i wewnętrznej przemianie, zaczął przyjmować postawę wyraźnie antykolektywistyczną. Przekonania religijne zostały zespolone z ideologią wolnorynkowego kapitalizmu, co zaowocowało narodzinami białego chrześcijańskiego libertarianizmu – nurtu, który łączył w sobie afirmację indywidualizmu, wrogość wobec silnego państwa oraz przekonanie, że jedynie rynek stanowi przestrzeń prawdziwej wolności.

W tej narracji, wszelka pomoc społeczna czy dążenie do redystrybucji zasobów były interpretowane jako formy niebezpiecznego kolektywizmu – zbliżonego do komunizmu, który postrzegano nie tylko jako zagrożenie polityczne, ale przede wszystkim jako antyboską, antychrześcijańską ideologię. Radykalny indywidualizm, podparty retoryką moralną, stał się dominantą myślenia o społeczeństwie. Kościoły ewangelikalne, w tym ich liderzy, przyjęły pozę „apolityczności”, choć w rzeczywistości ich stanowisko było głęboko polityczne – wspierające ograniczenie państwowej interwencji i legitymizujące strukturalne nierówności.

Ważnym elementem tej przemiany był również zwrot od tzw. teologii społecznej, która w XIX i na początku XX wieku domagała się sprawiedliwości dla klas pracujących i reform w zakresie warunków pracy. W jej miejsce pojawiła się narracja biznesowo-przyjazna – głosząca, że każda jednostka, obdarzona przez Boga talentem i przedsiębiorczością, ma możliwość osiągnięcia sukcesu materialnego. Odpowiedzialność za biedę czy niepowodzenie została zrzucona na barki jednostki, a nie systemowych barier. To przesunięcie umożliwiło nowym, aspirującym klasom średnim – urzędnikom, właścicielom małych firm, sprzedawcom – utożsamienie sukcesu ekonomicznego z błogosławieństwem Bożym, a porażki z moralną lub duchową słabością.

Ten światopogląd – głęboko zakorzeniony w przekonaniu o wyjątkowości Ameryki – konsekwentnie legitymizował dominację białej większości jako naturalną i zasłużoną. Polityka migracyjna Stanów Zjednoczonych, selektywnie przyjmująca jedne narodowości, a ograniczająca inne, sprzyjała kształtowaniu się panetnicznej tożsamości białych Amerykanów. Pojęcie „bieli” nie było kategorią czysto biologiczną, lecz polityczną i społeczną konstrukcją, do której można było być dopuszczonym – lub z niej wykluczonym – w zależności od tego, czy wpisywało się w dominującą narrację kulturową i religijną.

Z czasem prosperity theology, czyli tzw. teologia sukcesu, ugruntowała ten model jeszcze bardziej. Stała się ona nowoczesnym językiem chrześcijańskiego neoliberalizmu – obiecującym duchową i materialn

Dlaczego bogaci stają się jeszcze bogatsi, a reszta zostaje w tyle?

Thomas Piketty, w opozycji do libertariańskich idei Jamesa Buchanana, podważa dominującą narrację o sprawiedliwości rynków i przekonaniu, że sukces finansowy jest wyłącznie wynikiem ciężkiej pracy i talentu. Jego analizy prowadzą do jednego, niepokojącego wniosku: koncentracja bogactwa w rękach najbogatszego 1% nie tylko osiągnęła bezprecedensowy poziom, lecz będzie się pogłębiać, jeśli nie nastąpią zasadnicze zmiany polityczne.

Zgodnie z badaniami Piketty’ego, stopa zwrotu z kapitału przewyższa tempo wzrostu gospodarczego. Oznacza to, że osoby posiadające aktywa – a więc kapitał – są w stanie powiększać swoje majątki szybciej niż reszta społeczeństwa może zwiększać swoje dochody z pracy. W efekcie bogactwo kumuluje się u tych, którzy już są zamożni. Dla 1% najbogatszych Amerykanów oznacza to kontrolę nad 40% całkowitego bogactwa w kraju. Najbogatsze 20% społeczeństwa posiada ponad 80% majątku narodowego.

Elizabeth Jacobs, analizując dorobek Piketty’ego, zauważa, że kapitalizm z natury generuje nierówności, które podważają wartości meritokratyczne będące fundamentem demokracji. Uczciwa praca i zdolności nie prowadzą dziś do bogactwa w takim stopniu, jak posiadanie odziedziczonych zasobów. Różnica między majątkiem a dochodem staje się kluczowa: majątek to suma wszystkich aktywów (nieruchomości, inwestycje, oszczędności) pomniejszona o zobowiązania, natomiast dochód to strumień pieniędzy otrzymywany zazwyczaj z pracy lub inwestycji. Tymczasem to majątek – a nie dochód – staje się głównym narzędziem akumulacji bogactwa.

Robert M. Solow podkreśla, że aż 90% majątku w USA to majątek dziedziczony, a nie wypracowany. Dziedziczenie staje się dominującym mechanizmem reprodukcji klasy wyższej. Dochody z majątku – czynsze, dywidendy, zyski kapitałowe – osiągają wyższe stopy zwrotu niż dochody z pracy i są o wiele mniej opodatkowane. Polityki podatkowe faworyzują osoby posiadające kapitał – korporacje, udziałowców, fundusze – i umożliwiają im niemal nieograniczone powiększanie majątku, bez adekwatnych obciążeń fiskalnych. Propozycje reform podatkowych z okresu administracji Trumpa tylko pogłębiają tę tendencję.

Amerykańska gospodarka coraz bardziej przypomina system dziedzicznych przywilejów. Średni dochód 1% najbogatszych gospodarstw domowych wynosi około 1,7 miliona dolarów rocznie, podczas gdy 40% najbiedniejszych musi zadowolić się średnim dochodem w wysokości 15 000 dolarów. Różnica ta nie tylko odzwierciedla, ale i wzmacnia nierówności majątkowe – najbogatsi nie tylko zarabiają więcej, ale również posiadają proporcjonalnie więcej aktywów, które generują dalsze dochody.

System oparty na majątku i dziedziczeniu sprawia, że klasy niższe i średnie są pozbawione dostępu do najbardziej dochodowych segmentów rynku – np. giełdy. Prawie połowa inwestycji w akcje i fundusze inwestycyjne należy do 1% populacji, podczas gdy dolne 50% Amerykanów posiada zaledwie 0,5% tych aktywów. Osoby nieposiadające kapitału nie mogą uczestniczyć w najbardziej lukratywnych mechanizmach gromadzenia majątku. W rezultacie rozwija się system, w którym klasa wyższa nie zawdzięcza swojej pozycji ani edukacji, ani talentowi, lecz czystemu przypadkowi urodzenia w odpowiedniej rodzinie.

Równocześnie warto zrozumieć, że sytuacja finansowa przeciętnych Amerykanów często pogarsza się z powodu zadłużenia. W przypadku, gdy zobowiązania przewyższają wartość aktywów – np. hipoteki, kredyty studenckie, długi konsumenckie – majątek netto osoby jest ujemny. Przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe, mimo posiadania domu o wartości 500 000 dolarów, może być faktycznie „na zero” lub poniżej, jeżeli suma zadłużenia towarzyszącego aktywom jest równoważna ich wartości. Wystarczy jeden kryzys zdrowotny, by wpaść w spiralę długu. Szpitalne rachunki na poziomie 20 000 dolarów mogą zniszczyć finansową równowagę rodzin, które wcześniej balansowały na granicy przetrwania.

Od lat 80. XX wieku udział długu w dochodzie do dyspozycji wzrósł z 60% do 125%, co ilustruje coraz większą zależność konsumpcji od kredytu. Rosnące potrzeby i oczekiwania – droższe samochody z lepszymi zabezpieczeniami, obowiązkowy dostęp do internetu, komputery – zmuszają obywateli do zadłużania się, by sprostać standardom życia, które kiedyś były opcjonalne, a dziś są niezbędne. Stagnacja płac od lat 70. została zamaskowana przez łatwy dostęp do kredytu, co pozwoliło utrzymać poziom konsumpcji, ale pogłębiło uzależnienie gospodarstw domowych od długu.

Znaczenie kapitału, dziedziczenia i uprzywilejowanej pozycji bogatych rodzin oznacza, że rynek przestał być neutralnym mechanizmem wynagradzania za wysiłek. Rynkowa sprawiedliwość została zastąpiona przez logikę rentierską, w której największe zyski przynosi posiadanie, a nie tworzenie. Społeczeństwo demokratyczne, jeśli ma zachować swoje fundamenty, nie może tolerować rosnącej koncentracji bogactwa oderwanego od pracy. Nierówność majątkowa staje się nie tylko problemem gospodarczym, lecz także egzystencjalnym zagrożeniem dla idei równości szans.

Jak odczytywać zmiany w krajobrazie religijnym USA?

Badania Pew Research Center nad religijnym krajobrazem Ameryki ukazują nie tyle prosty spadek religijności, ile przemianę strukturalną wiary i przynależności. W latach 2007–2024 udział osób identyfikujących się jako chrześcijanie zmniejszył się z około 78 % do 62 %, podczas gdy grupa „bezwyznaniowych” (atheiści, agnostycy, „nic konkretnego”) wzrosła do 29 %. AP News+2PBS+2 To nie tylko odejście od praktyki religijnej — to przedefiniowanie pojęcia „przynależności religijnej”.

Zamiast czysto ilościowych miar, kluczowym staje się zrozumienie mechanizmów tych zmian. Koncepcje polityki wizji (jak u Wolina) pomagają nam uchwycić, że religia w życiu publicznym nie tylko kurczy się — zmienia się forma, rola, sposób ekspresji. Wolin traktuje religijne i polityczne wspólnoty jako dynamiczne przestrzenie konfliktu i tożsamości.

Badania pokazują, że większa religijność często koreluje z bardziej konserwatywnymi poglądami społecznymi — w kwestiach aborcji, małżeństw jednopłciowych, roli państwa. Pew Charitable Trusts+1 Ale jednocześnie wiele osób utrzymuje duchowe przekonania mimo rezygnacji z formalnej instytucjonalnej przynależności. Takie rozwarstwienie między „wiarą” a „religią” staje się jednym z bardziej charakterystycznych zjawisk współczesnej kultury religijnej.

Warto również zauważyć efekt pokoleniowy: młodsze generacje znacznie częściej przestają kontynuować tradycyjną ścieżkę religijną swoich rodziców. Zjawisko „religijnej niestabilności” — zmiany religii lub odejścia — staje się bardziej powszechne. Pew Charitable Trusts+2Pew Research Center+2 Tendencja ta sugeruje, że religijny „sys­­­tem dziedziczenia” traci swoją siłę — religijność nie jest już automatycznie przekazywana.

Dane wskazują także na rosnącą religijną różnorodność: udział osób deklarujących religie inne niż chrześcijaństwo — islam, buddyzm, hinduizm, judaizm — wzlogł do ok. 7 %. CNN+2NPR+2 To wynik imigracji, zmiany demograficzne i duchowego poszukiwania w świecie globalizacji. Wreszcie, opinie społeczne wobec instytucji religijnych ulegają wyraźnej korekcie — od społecznego zaufania do sceptycyzmu i krytyki ich roli w polityce. CNN+1

Ten obraz nie jest jednorodny. W pewnych regionach i środowiskach stary model religijności nadal dominuje, w innych — praktycznie zanika. Kluczowe dla czytelnika jest zrozumienie, że religia nie znika — ona się przekształca.

Ważne: należy dostrzegać nie tylko to, co pokazują statystyki, ale także to, co ich nie pokazują — motywacje jednostek, lokalne uwarunkowania, kulturę religijną w cieniu — oraz że relacje między religią, tożsamością i polityką będą dalej ewoluować.

Dlaczego biali konserwatyści z Południa zmieniają swoje poglądy polityczne? Analiza transformacji Dixiecratów i roli religii

Współczesna polityka amerykańska, zwłaszcza w kontekście konserwatywnego południa, jest wynikiem wielu złożonych i historycznych przemian, które mają swoje korzenie w okresie po wojnie secesyjnej. Zmiana poglądów politycznych białych konserwatystów południowych, zwanych Dixiecrats, jest kluczowym elementem, który pozwala zrozumieć obecne tendencje w amerykańskiej polityce. Kiedyś związani z Partią Demokratyczną, dziś zdominowali scenę polityczną Partii Republikańskiej. To zjawisko jest nierozerwalnie związane z powiązaniem polityki z religią, szczególnie z ewangelikalnym chrześcijaństwem.

Po zakończeniu okresu Rekonstrukcji, wielu białych mieszkańców Południa, głównie właścicieli ziemskich, zaczęło postrzegać swoje interesy polityczne w opozycji do rosnącej liczby czarnoskórych wyborców, którzy uzyskali prawa wyborcze po zniesieniu niewolnictwa. Po wojnie domowej Południe stanowiło bastion konserwatyzmów związanych z utrzymaniem podziału rasowego oraz klasycznego porządku społecznego, w którym biali dominowali nad czarnoskórą ludnością. Część południowych białych wyborców, chcąc chronić swoje ekonomiczne i społeczne pozycje, odrzuciła zmieniający się porządek społeczny, który zaczęto wdrażać poprzez zmiany konstytucyjne oraz decyzje sądowe, takie jak słynne orzeczenia dotyczące segregacji rasowej.

Z czasem, na początku XX wieku, zmiana ta przyjęła nową formę, gdyż, pomimo rosnącej roli rządu federalnego w walce z segregacją rasową, wielu białych południowców poczuło, że ich wartości i tożsamość narodowa są zagrożone przez modernizację oraz rosnącą liczbę mniejszości, które miały wpływ na rozwój społeczeństwa. W tym czasie, religia zaczęła pełnić rolę ostoi dla konserwatywnego porządku, który opierał się na wartościach tradycyjnych i moralnych. Ewangelikalni protestanci z Południa stali się fundamentem nowoczesnego konserwatyzmu, a ich wpływ na politykę stanowił kluczowy element w kształtowaniu współczesnych tendencji politycznych.

Należy zauważyć, że zmiana poglądów politycznych w Południu nie jest jednorodna. Podział wśród białych wyborców południowych w kwestii relacji rasowych, roli rządu federalnego, oraz wartości religijnych jest głęboki i skomplikowany. Mimo że ewangelikalni konserwatyści wciąż stanowią istotną część elektoratu republikańskiego, to pojawienie się nowych kwestii społecznych, takich jak małżeństwa jednopłciowe, zmienia dynamikę polityczną. Ich rosnąca obecność na scenie politycznej, poparta przez ruchy takie jak Tea Party, wykazuje powiązania z coraz bardziej izolacjonistycznymi i nacjonalistycznymi poglądami, które dziś dominują w retoryce Donalda Trumpa.

Równocześnie, ważnym aspektem, który warto podkreślić, jest rola systemu ekonomicznego w tej transformacji. Wzrost nierówności dochodowych w USA, szczególnie od lat 80. XX wieku, przyczynił się do wzrostu poparcia dla polityki neoliberalnej wśród białych konserwatystów z Południa. Zmiany te doprowadziły do przekształcenia klasy średniej, która zaczęła utożsamiać swoje interesy z interesami najbogatszych warstw społeczeństwa. Polityki takie jak "trickle-down economics" zyskały znaczną popularność, zwłaszcza w kontekście przeciwdziałania rosnącemu wpływowi mniejszości etnicznych i imigrantów na życie społeczne i gospodarcze.

Zmiana ta dotyczy także kwestii polityki imigracyjnej. W przeszłości biali konserwatyści z Południa byli bardziej otwarci na nowe regulacje, które umożliwiały migrację, jednak współczesne ruchy konserwatywne, zwłaszcza związane z retoryką Trumpa, zaczęły przyjmować bardziej zamknięte stanowisko wobec imigrantów. Południowi biali wyborcy zaczęli widzieć w imigracji zagrożenie dla swojego statusu, zarówno społecznego, jak i ekonomicznego.

Warto także podkreślić, że zmiana polityczna wśród białych południowców nie jest jedynie reakcją na zmiany społeczne, ale również wynika z głębokiej, kulturowej transformacji. Wartości religijne, koncepcja "utraconej sprawy" Południa oraz nostalgia za przeszłością, w której biali właściciele ziemscy stanowili fundament społeczności, zaczęły przyciągać uwagę części wyborców, którzy poczuli się wyobcowani z nowoczesnego społeczeństwa. To poczucie utraty władzy i kontroli nad społeczną narracją stało się jednym z głównych motorów współczesnego konserwatyzmu.

Zrozumienie tych zjawisk wymaga uwzględnienia, jak silne są powiązania tożsamości rasowej, religijnej i ekonomicznej w kształtowaniu poglądów politycznych. Współczesny konserwatyzm południowy nie jest tylko zbiorem reakcji na zmiany, ale stanowi swoistą odpowiedź na głębokie przemiany społeczne, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych w ostatnich dziesięcioleciach.