Trump przez całą kampanię prezydencką 2020 roku starał się przechwycić narrację, odwracając uwagę od rzeczywistych zagrożeń i zarzutów na temat swojej prezydentury. Narracja o "fałszywych śledztwach", "fałszywych skandalach", czy "fałszywych oskarżeniach" była nieustannie powtarzana. Opowiadał o „rosyjskim oszustwie”, „oszustwie dochodzenia Mullera” i atakował swoich przeciwników z „18 rozwścieczonymi demokratami”. W jego retoryce nie brakowało oskarżeń wobec Jamesa Comeya, którego określał „tchórzem”, a także nieustannych odniesień do tzw. „idealnej rozmowy telefonicznej” z Ukrainą i Hunterem Bidenem.
Podczas gdy kampania zmierzała ku końcowi, Trump po raz kolejny starał się wykorzystać temat pandemii COVID-19. Początkowo przedstawiał ją jako oszustwo, by później obiecać szybkie rozprowadzenie szczepionki, choć eksperci w jego administracji zdawali sobie sprawę, że takie obietnice były logistycznie niemożliwe do spełnienia. Trump zapewniał, że szczepionka wkrótce rozwiąże problem wirusa i zakończy „plagę z Chin” raz na zawsze. Jednak rzeczywistość była zgoła inna.
W końcu, zbliżając się do przegranej z Joe Bidenem, Trump nie mógł znieść tej myśli. Choć badania publiczne od początku pokazywały jego przegraną, on wciąż nie ufał sondażom. Po porażce z Hillary Clinton w 2016 roku, żadna prognoza nie mogła go przekonać. Być może właśnie dlatego w jego sztabie pojawiły się bardzo optymistyczne prognozy, które nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. Brad Parscale, główny doradca Trumpa, przyznał, że COVID-19 zniszczył jego szanse na reelekcję. Co więcej, Trump zaczął postrzegać swoją porażkę jako coś absolutnie niemożliwego. „Zdecydowanie nie mogę przegrać z takim kandydatem!” – powtarzał, kończąc swoją kampanię.
Jako kandydat, Trump nie koncentrował się na polityce. Skupiał się głównie na atakach personalnych na Bidena, obwiniając go za wiek, stan zdrowia i rodzinną przeszłość. Jednak Trump nie chciał walczyć z polityką. Jego celem było zniszczenie osoby. Pod koniec kampanii Trump zdawał się wierzyć we własne argumenty, co sprawiało, że przegrana stała się nieakceptowalna, wręcz niemożliwa.
W dniach przed wyborami, Trump nieustannie powtarzał, że jakiekolwiek wyniki, które go nie przedstawiają jako zwycięzcę, to „sfałszowane wybory”. Zaczął od wołania o „oszustwa wyborcze” jeszcze przed liczeniem głosów, powtarzając to stwierdzenie setki razy. Jego strategia po wyborach stała się jasna: zaburzyć proces liczenia głosów, podważyć wyniki, szczególnie w demokratycznych okręgach, i złożyć pozwy sądowe. Wkrótce po zakończeniu kampanii, Trump zapowiedział, że jego zespół prawników wejdzie do akcji.
Tuż przed wyborami, Benjamin Ginsberg, czołowy prawnik Republikanów, wyraził swoje obawy wobec tej strategii. Przekonywał, że żadne oszustwa nie miały miejsca, a cała ta narracja była oparta na wyimaginowanych zagrożeniach. Ginsberg stwierdził, że w wyniku działań Trumpa, jego partia niszczy sama siebie.
Wieczorem wyborczym, o godzinie 23:20, Trump wpadł w panikę, kiedy Fox News, stacja, która przez lata była jego głównym źródłem informacji, ogłosiła zwycięstwo Bidena w Arizonie. Było to nie tylko zaskoczenie, ale wręcz szok, ponieważ Arizona była od lat bastionem Republikanów. Tego wieczoru Fox jako jedyna stacja ogłosiła to zwycięstwo, co wywołało w Trumpie oburzenie i wściekłość. W jego świecie, nie było miejsca na takie decyzje, które nie zgadzały się z jego własną wizją.
O godzinie 2:20 w nocy, Trump postanowił działać. Jako jedyną możliwą opcję uznał swoje zwycięstwo, ignorując fakt, że liczenie głosów jeszcze trwało. Ogłosił, że wybory zostały „sfałszowane” i że nie ma żadnej możliwości, by wynik był inny, niż jego zwycięstwo. „To oszustwo na amerykańskim narodzie!” – powtarzał. W tej wersji rzeczywistości, Trump nie zamierzał dopuścić do akceptacji porażki.
Z perspektywy całej kampanii, kluczowym elementem była nie tylko strategia wyborcza, ale również sposób, w jaki Trump rozumiał proces wyborczy. Jego narracja o fałszywych wyborach była zaplanowana jeszcze przed oddaniem głosów. Gdy tylko zaczęły pojawiać się niekorzystne dla niego wyniki, momentalnie zaczęły się pojawiać oskarżenia o nieuczciwość. To, co dla wielu mogło być naturalnym wynikiem demokratycznego procesu, w jego oczach stało się kolejną próbą podważenia legitymacji jego prezydentury. Trump miał świadomość, że nie tylko wyniki wyborów, ale też narracja wokół nich może być skuteczną bronią.
Endtext
Jak Książę MBS i Bliskowschodni Sojusznicy Kształtowali Politykę Zagraniczną Trumpa
Książę Mohammed bin Salman (MBS) z Arabii Saudyjskiej, mimo swojego młodego wieku – zaledwie 31 lat – oraz formalnego statusu wiceksięcia, był dominującą postacią w kraju. Uważany za wizjonera i modernizatora, MBS stał się architektem trudnej wojny w Jemenie, wspieranej przez Stany Zjednoczone. Już na początku swojej politycznej kariery, Saudowie i ich sojusznicy z Zjednoczonych Emiratów Arabskich postanowili zbudować bliską relację z Donaldem Trumpem, zyskując nadzieję na nowe podejście w amerykańskiej polityce bliskowschodniej, zwłaszcza po rozczarowaniach związanych z prezydenturą Baracka Obamy. Uważali go oni za zbyt sympatycznego wobec opozycyjnego ruchu Braci Muzułmańskich oraz zbyt miękkiego wobec Iranu, uznawanego przez Zatokę Perską za śmiertelnego wroga.
Wejście do kręgu Trumpa umożliwił im Tom Barrack, amerykański inwestor lebanese-pochodzenia, bliski znajomy Trumpa, który zajmował się organizacją jego inauguracji. Barrack zaproponował spotkanie z Jaredem Kushnerem, doradcą prezydenta, twierdząc, że jest to kluczowa postać w administracji Trumpa i wyraził przekonanie, że Kushner popiera saudyjską agendę. Po wyborze Trumpa, Rick Gerson, menedżer funduszu hedgingowego, również z bliskimi powiązaniami z Trumpem, zorganizował spotkanie MBS z Kushnerem, które miało miejsce w Nowym Jorku. Następnie książę Mohammed bin Zayed z Emiratów połączył Kushnera z MBS w Arabii Saudyjskiej.
Książę MBS, podobnie jak Jared Kushner, był młodym liderem, pełnym ambitnych planów zmieniających społeczeństwo saudyjskie, z zamiarem przyciągnięcia międzynarodowych inwestycji i częściowego złagodzenia najbardziej rygorystycznych zasad opartych na religii. Jednocześnie posiadał silną autokratyczną stronę, która nie tolerowała sprzeciwu. Wkrótce MBS i Kushner, komunikując się głównie za pomocą telefonów i wiadomości tekstowych, wypracowali nieoczekiwany pomysł, który żaden amerykański prezydent wcześniej by nie rozważył – pierwsza zagraniczna podróż Donalda Trumpa miała prowadzić do Arabii Saudyjskiej. Byłby to znak wyraźnego zignorowania tradycyjnych partnerów USA w Ameryce Północnej, gdzie każdy prezydent od czasów Ronalda Reagana rozpoczynał swoją kadencję od wizyty w Kanadzie lub Meksyku.
MBS postanowił jeszcze bardziej ominąć oficjalne kanały dyplomatyczne, organizując spotkanie z Trumpem w Białym Domu, które odbyło się w wyjątkowo nietypowy sposób, po opóźnieniu wizyty Angeli Merkel z powodu burzy śnieżnej. To nie był jednak początek wielkiej przyjaźni, lecz raczej nieuporządkowane poszukiwanie sposobu na realizację interesów. Cała administracja Trumpa była pełna nieortodoksyjnych pomysłów, które zdawały się pojawiać znikąd. Zewnętrzni doradcy, starzy przyjaciele, lobbyści, a także członkowie Mar-a-Lago i mniej znaczący senatorowie mieli równie dużą szansę na dotarcie do Trumpa, jak jego bliscy doradcy.
Bardzo szybko stało się jasne, że polityka zagraniczna USA była tworzona w atmosferze chaosu. Bob Corker, przewodniczący Komitetu Spraw Zagranicznych Senatu, dostrzegł tę sytuację wkrótce po wyborach. Został wezwany na rozmowę o stanowisku sekretarza stanu, ale po przyjeździe zastał Trumpa, który rozmawiał z Sheldonem Adelsonem, jednym z największych darczyńców partii republikańskiej i głównym zwolennikiem Izraela. Adelson zainwestował znaczną sumę w kampanię Trumpa, co, jak się okazało, było decyzją jak najbardziej trafną. Po wygranej Trumpa, Adelson, nie ukrywając swojego poparcia dla państwa żydowskiego, zaczął wymagać od prezydenta przesunięcia ambasady USA w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy – projektu, który od lat stanowił kontrowersyjny punkt polityki amerykańskiej. Trump szybko zgodził się na realizację tej decyzji.
Już od pierwszych dni kadencji Trumpa było jasne, że decyzje podejmowane przez prezydenta były wynikiem nieprzewidywalnych impulsów. Osoby z różnych środowisk miały dostęp do Trumpa, a polityka zagraniczna była kształtowana na zasadzie przypadkowych spotkań i rozmów. Na przykład Trump rozważał akcję militarną w Syrii, po tym jak zdjęcia z ofiarami ataku gazowego wstrząsnęły nim, mimo że wcześniej nie wykazywał zbytniego zainteresowania wojną syryjską.
Cała ta sytuacja nie tylko obnażała brak spójnej strategii zagranicznej, ale również wskazywała na to, jak zależna była polityka USA od osobistych kontaktów Trumpa oraz jego najbliższego kręgu współpracowników. Często zdarzało się, że kluczowe decyzje były podejmowane po krótkich, intensywnych rozmowach, bez pełnego uwzględnienia instytucji państwowych czy doświadczeń dyplomatycznych. Trump wkrótce stał się symbolem nowego, chaotycznego podejścia do polityki zagranicznej, której celem było wywrócenie dotychczasowego porządku międzynarodowego.
Jednak kluczowe było zrozumienie, że polityka zagraniczna Trumpa nie była jedynie wynikiem przypadkowych decyzji. Była to polityka głęboko zdeterminowana przez interesy elit, które były w stanie wpłynąć na jego podejmowane decyzje. Zjawisko to miało istotne znaczenie zarówno dla regionu Bliskiego Wschodu, jak i dla stosunków USA z innymi potęgami światowymi. Działania MBS i jego saudyjskich sojuszników były nie tylko próbą umocnienia swojej pozycji w regionie, ale także pragmatycznym krokiem w kierunku globalnej integracji politycznej i gospodarczej, co, mimo kontrowersji, miało swoje konsekwencje na arenie międzynarodowej.
Jak sztuczna inteligencja i blockchain rewolucjonizują systemy śledzenia Słońca w zarządzaniu energią odnawialną?
Jak zastosować mechanizm warstwowej uwagi w grafach do zadania klasteryzacji bez nadzoru?
Jakie są podstawy korozji przemysłowej i jak jej zapobiegać?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский