Nie da się zaprzeczyć, że obraz jest dobrze zrobiony. Choć można się zastanawiać, czy nie jest nieco na swoim miejscu. Widać jej wiek, podobnie jak u innych postaci na zdjęciu. Wydaje się, że najstarsza z nich ma co najmniej czterdzieści lat, a reszta może mieć jeszcze więcej. W takim kontekście sama rywalizacja staje się czymś nieważnym.
„Nie zaczynaj znowu,” rzekł Bailey, nie mogąc ukryć swojej irytacji. „Chińczycy mają przysłowie o ludziach, którzy przynoszą złe wieści.”
„Nie to, żebym ja to przyniósł. Po prostu przyszedłem, żeby ci pomóc. Ale to zdjęcie to dobra wiadomość. Ona żyje. Nie została porwana przez jakiegoś psychopatę. Wiesz, gdzie jest. Możesz ją znaleźć, kiedy zechcesz. Oczywiście może to potrwać, bo domów publicznych jest cała masa. A kiedy już ją znajdziesz, to nie będzie w najlepszym stanie, ale co z tego?”
Czasami ludzki krzyk potrafi przeciąć przestrzeń jak nóż, a Bailey oddalił się z bólem w klatce piersiowej. Poszedł prosto do taniej fotograficznej rupieciarni, by zapłacić facetowi, który wykonał zlecone mu zadanie. Ten był pijanym bumem, ale znał się na rzeczy i nawet najbardziej bystre oczy Daniela nie dostrzegłyby oszustwa. Pala w burdelu, otoczona przez prostytutki? Przebrane tło. Dziewczyna zniknęła, a dopóki chłopak nie przejdzie przez ten okres, nie będzie wart niczego. Proces zapomnienia przyspieszył. Nie będzie jej szukał, bo nie będzie w stanie wyobrazić sobie, co znajdzie, a więc, skoro nie będzie w stanie tego pomyśleć, po prostu zapomni. To naturalne. Młody. Z czasem zapomni.
Bailey porozmawiał z Turnerem i Burgess'em. „Macie teraz co plądrować.”
„Chcecie, żebyśmy ją znaleźli?” zapytał Burgess.
„Cholera, nie. Chcę wiedzieć, co pan Wu robi oprócz zajmowania miejsca w SPAC.”
„Wiesz, co się stało. Sprawiedliwość ją zabrała.”
„Nie wiem o żadnej takiej sprawiedliwości, a ty też nie.”
„Poczekaj chwilę,” powiedział Burgess. „My wiemy, że ją zabrał, ale chcesz udawać, że nie wiemy. Jeśli ją znajdziemy, znajdziemy też jego. Ale chcesz, żebyśmy gonili za Chińczykami. Czemu nie wpuścisz nas w to, co zamierzasz?”
„Nie chcę tracić czasu. Myślisz, że ją znajdziecie? Głupoty. Kiedy on ją wyciągnie z ukrycia, wtedy ją zobaczycie, ale nie wcześniej. Czas, żebyście w końcu zrozumieli, że go nie złapiecie. Dlatego wziąłem Jordana, żeby zrobił coś, czego my nie możemy.”
„Masz zbyt wielką wiarę w niego.”
Bailey uśmiechnął się do Turnera. „Czy mam za dużo zaufania do Daniela?”
„On go złapie. Teraz nic już mu nie stanie na drodze.”
Po południu, w jednym z budynków, w pokoju, gdzie słońce wpadało przez okno, siedział człowiek. Nie miał fajki, okularów ani drinka obok siebie. Po prostu zwykły facet siedział i czytał gazetę. Artykuł przyciągnął jego uwagę, więc czytał przez kilka minut, po czym odłożył gazetę, wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po chwili podszedł do okna i spojrzał na ulicę, potem znowu zaczął chodzić. Na chwilę zatrzymał się w bezruchu, po czym powoli wyszedł przez drzwi, wziął windę na parter, wyszedł na zewnątrz i czekał na przystanku, aż nadjedzie autobus. Dwie godziny marszu od przystanku zaprowadziły go na bagna. Tłum był tam, detektywi i ciekawscy sąsiedzi chodzili wśród nich, patrząc na dużą plamę błotnistej ziemi, w której wbity był czerwony kij jako znacznik.
Zwykły mężczyzna wśród tłumu nie wyróżniał się niczym szczególnym. Policjanci patrzyli na niego bez zatrzymywania wzroku. Wiedzieli, że jest tam, ale widzieli tylko twarz w tłumie – jednego z wielu, którzy przyszli oglądać miejsce, gdzie spoczął bezimienny młody człowiek.
Obcy mężczyzna stał na skraju bagna i patrzył na czerwony znacznik. Na jego twarzy przemknął cień bólu. Jedna smukła ręka poruszyła się przy jego boku. Brew zadrżała. Wiatr rozwiał mu włosy, układając je na czole, zakrywając jedno oko. Mężczyzna nie zrobił żadnego ruchu, by odkryć swoje widzenie. Patrzył długo, twardo na czerwony marker, zanim cofnął się o krok. Potarł się o kobietę, która natychmiast ustąpiła mu miejsca.
Wstąpił na skraj tłumu i zatrzymał się. Zatrzymał się, by sprawdzić, czy ktoś go obserwuje. Z lewej strony stał chłopak, patrzący w niebo; z prawej strony dziewczyna z farmy, obserwująca kilku detektywów stojących przy policyjnym vanie.
Mężczyzna zamknął oczy.
Dziewczyna, znudzona, zaczęła myśleć o rozmowie z mężczyzną, który wydawał się jej współczujący, ale zaraz potem zorientowała się, że już go nie ma. Może faktycznie zniknął. Zawsze, gdy to robił, miał wrażenie, że to on się poruszał, a nie przestrzeń. To nie miało znaczenia, że jego stopy wciąż dotykały tej samej ziemi, że niebo nad nim wciąż było to samo, że pora dnia nie uległa zmianie. Było około 16:30, stał obok tego samego bagnistego terenu, i niewiele się zmieniło, oprócz tego, że teraz było siedem dni wcześniej niż przed chwilą. I był sam.
Były jednak pewne różnice, choć zajęło to chwilę, by je dostrzec. Przede wszystkim dźwięki były stłumione. Chory wiatr wiał przez to miejsce, a mimo jasnego słońca nie było żadnego ciepła, jedynie spokojne, ciche ciepło. Liście na drzewach wydawały się zamrożone, trawa stała sztywna i skamieniała, jakby nagle ogarnął ją straszny chłód. Ale to nie był chłód, tylko ciepło, ciche, nieruchome.
Mężczyzna zrobił coś, czego nie potrafił powstrzymać. Stał i nasłuchiwał, czy jego ciało wyda jakiś dźwięk. Wkrótce poczuł, jak jego żołądek wydaje pierwszy znak. Mężczyzna zrelaksował się. Był żywy. Zawsze w tym miejscu czuł, że żyje, i teraz też wiedział, że żyje, ale nigdy nie omijał tej kontroli. To ludzka cecha, by sprawdzać, bo czasem innym słowem na „człowieka” jest po prostu „strach”.
Drzewa obok bagna były zasłonięte delikatną różową mgłą, którą mężczyzna nie widział. Jego wzrok był doskonały, ale tego nie dostrzegał. Tylko jeden na dziesięć tysięcy ludzi byłby w stanie to zobaczyć, bo tylko oni mieli oczy, które potrafiły dostrzec tak subtelne odcienie kolorów. Przez wieki zdarzały się osoby z tak doskonałym wzrokiem. Była to ludzka cecha, która nie ugruntowała jeszcze swojej trwałości.
Może to miejsce to śmierć. Często mężczyzna myślał, że to właśnie ono jest śmiercią. Życie odeszło stąd. Substancja ruszyła w innym kier
Czy maszyna może zrozumieć człowieka lepiej niż on sam?
W ciemnych korytarzach miasta, gdzie ludzie poruszają się jak cienie, nieufni i milczący, znajduje się miejsce, które kiedyś było dumą społeczeństwa. Microcom, instytucja zrodzona jako publiczna służba, przypomina dziś bibliotekę zapomnianą przez swoich czytelników. W jej wnętrzu stoją rzędy identycznych maszyn – wysokich na sześć stóp, wąskich i pozornie bezosobowych. Każda z nich to jednak geniusz, zdolny odpowiedzieć na każde pytanie. Tidy, człowiek prosty, lecz uważny, patrzy na te „lalki” z mieszaniną fascynacji i niepokoju. Dla niego są one czymś więcej niż narzędziami. Mają „mózgi” większe niż ludzie, a mimo to nikt już do nich nie przychodzi.
Ulica przed wejściem do Microcomu pełna jest przechodniów, którzy spoglądają na drzwi, czasem chwytają za klamkę, lecz zaraz się cofają. Drzwi nie są zamknięte, Tidy wychodzi i wraca bez przeszkód, ale inni wahają się i odchodzą. To milczący obraz utraconego zaufania – jakby ludzie bali się wejść do miejsca, w którym mogą dowiedzieć się zbyt wiele.
Ostatnio jednak przychodzą tu dwaj mężczyźni. Codziennie o drugiej po południu zajmują te same „lalki”, zadają pytania, nie rozmawiając z nikim innym. Tidy, świadek ich rutyny, wyczuwa w nich coś niezwykłego. Nie chodzi o siłę fizyczną – jeden z nich jest drobny, wręcz niepozorny, drugi bardzo młody – lecz o aurę, jaką roztaczają. „Góry”, jak mówi Tidy, ludzi, którzy przytłaczają samą swoją obecnością. Tak samo poczuł się tylko raz – przy spotkaniu z własnym pracodawcą, Arthurem Bingle’em.
Ich cel jest osobliwy. Młodszy z nich, Daniel Jordan, pochodzi ze SPAC i twierdzi, że szuka Sprawiedliwości. Nie idei, lecz bytu – kogoś, kogo nazywa „Mr. Justice”. W świecie, który Tidy uznaje za martwy od czterdziestu lat, brzmi to jak bajka. Gazety kłamią, ludzie pogodzili się z chaosem, a oni szukają czegoś, co może wcale nie istnieć. Jednak sposób, w jaki to robią, nie jest przypadkowy: nie tropią miejsca, tropią człowieka. Szukają wzoru, śladów pozostawionych w danych, w historii, w zapomnianych faktach. Wiedzą, że jedynie maszyna, która nigdy nie zapomina, może połączyć rozproszone fragmenty w całość.
Arthur Bingle podejrzewa, że to agenci federalni. Tylko oni mogliby inwestować tyle czasu w pogoń za kimś, kogo społeczeństwo być może czciłoby jak zbawcę, nawet gdyby wyszedł z gnoju. Tidy sam nie wie, co o tym myśleć. Gdyby Mr. Justice istniał, bałby się go spotkać. Może to nie byłby do końca człowiek, lecz ktoś, kto potrafi zrezygnować z własnej kultury i zabić drugiego tak, jak spożywa śniadanie. Tidy nie chce w to wierzyć – świat mógłby nie pomieścić tak odmiennego bytu.
Bingle jednak dostrzega w Tidy’m coś więcej niż stróża. Powierza mu zadanie wychodzenia na ulice i szukania „gór” – ludzi niezwykłych, silnych nie mięśniami, lecz obecnością. Tidy, poruszony, przyjmuje to zlecenie. Całe życie czuł, że potrafi odróżnić tych, którzy naprawdę idą prosto, od tych, którzy pełzają. W jego oczach większość ludzi to węże, ale on – choć prosty – posiada dar, który dla Bingle’a jest bezcenny.
Maszyny w Microcomie stoją cicho, błyszczące po polerowaniu chamoisową szmatką. Bingle, spokojny i obsesyjny zarazem, gra nimi jak pionkami w swojej prywatnej grze. Czy jego ambicje są tylko zabawą? Czy może kryje się za nimi pragnienie przejęcia władzy, które w ustach kogoś mniej łagodnego mogłoby przekształcić się w coś groźnego? Tidy nie wie. „Te lalki” – myśli – „może wcale nie są takie święte”.
Ważne jest, aby czytelnik zrozumiał, że to nie maszyny, lecz ludzie, którzy ich używają, tworzą narrację tego świata. Microcom jest metaforą pamięci, której człowiek sam się wyrzekł. Strach przed wejściem do środka to nie lęk przed technologią, lecz przed konfrontacją z prawdą. A „góry” – ludzie o aurze – to ci, którzy jeszcze potrafią działać w świecie zrezygnowanych. Szukanie Sprawiedliwości w takim świecie nie jest jedynie fabułą, lecz pytaniem o to, czy człowiek może jeszcze wierzyć w coś, co nie jest symulacją, i czy maszyna może być lustrem, w którym zobaczymy prawdę o nas samych.
Jak zrozumieć działanie systemu sprawiedliwości w kontekście manipulacji i zniekształcenia rzeczywistości?
Czasami prawda jest czymś więcej niż tylko zestawem faktów. Może ona być zmanipulowana, przekształcona, wbudowana w system, który ma na celu kontrolowanie percepcji. System sprawiedliwości, który pozornie jest zaprojektowany, aby zapewniać równość i sprawiedliwość, w rzeczywistości może być wykorzystywany do zupełnie innych celów. Jak pokazuje przykład przedstawiony w tej historii, mechanizmy manipulacji mogą wykraczać daleko poza tradycyjne rozumienie prawa.
Punktem wyjścia w tej narracji jest postać, której zadaniem jest kontrolowanie i manipulowanie procedurą sądową. Osoba ta nie zajmuje się tylko administracją prawa, ale bezpośrednio decyduje o tym, czy podejrzany zostanie oskarżony, a sprawa trafi na salę sądową. Celem jest nie tylko unikanie postawienia przed sądem, ale także zapewnienie, by podejrzany nie miał żadnej szansy na obronę. Zatem kluczowym elementem nie jest samo poszukiwanie prawdy, ale raczej działanie na rzecz unikania jej ujawnienia.
Jednak system ten ma swoje własne zasady, które są niejednoznaczne i pełne pułapek. Wraz z manipulacją sprawiedliwością, pojawia się kwestia ingerencji w życie osobiste. Odbiorcy tej „sprawiedliwości” są poddawani drastycznym operacjom, które zmieniają ich fizyczność i psychikę w taki sposób, aby dostosować ich do wymagań systemu. Ograniczenie swobody, zmiana wyglądu czy fizyczności ma na celu nie tylko kontrolowanie jednostek, ale także zapewnienie, że nie będą one mogły uciec od tej manipulacji.
Dla kobiet w tej historii wprowadza się proces starzenia, który jest nieodwracalny, chyba że spełnią określone wymagania. I choć same operacje wydają się być rozwiązaniem, ich skutki są destrukcyjne, a postać, która je przeprowadza, staje się absolutnym władcą ich losów. Mężczyźni, natomiast, są poddani operacjom, które usuwają ich „męskość” i przechowują ją w specjalnych warunkach. Całość tej manipulacji wskazuje na pełną kontrolę nad jednostkami, która jest oparte na ich fizycznych i psychicznych modyfikacjach.
W momencie, gdy jednostki zaczynają kwestionować system, pojawia się nowy rodzaj przemocy – obietnice i groźby. Decyzja o tym, czy mogą powrócić do normalnego życia, zależy od ich posłuszeństwa i przestrzegania zasad narzuconych przez system. To nie jest tylko kwestia przetrwania, ale także moralności i tożsamości. Istnieje ciągłe pytanie o to, co oznacza być człowiekiem, gdy wszystko, co definiuje naszą tożsamość, jest zmieniane przez obcą siłę.
Z kolei, w codziennym życiu bohaterowie zaczynają walczyć z wewnętrznymi demonami. Zmieniające się otoczenie, próby odnalezienia utraconych osób i dążenie do rozwiązywania zagadek z przeszłości wciągają ich w niekończący się cykl poszukiwań. Daniel, jeden z głównych bohaterów, staje w obliczu dziwnej obsesji na punkcie odnalezienia osoby, którą kiedyś kochał. Choć przez lata zmieniały się jej cechy zewnętrzne, on wciąż szukał jej w tłumie. To wzmaga jego poczucie niepewności i tęsknoty za czymś, czego nie może odzyskać. Jego działanie jest impulsywne, popychane przez wewnętrzne pragnienie, ale nigdy nie jest do końca zrozumiane. Jest to przykład, jak działania jednostki mogą być kierowane przez coś więcej niż rozum, przez nieokiełznaną tęsknotę lub obsesję na punkcie przeszłości.
Z kolei postać Wu, który wciąż stoi obok Daniela, stanowi odzwierciedlenie filozoficznego dystansu. To on stara się zrozumieć, co naprawdę kieruje ludźmi. W jego oczach wszyscy są napędzani siłą, której nie potrafią zrozumieć ani kontrolować. Zadaje pytania, które wydają się być absolutnie nieistotne w obliczu chaosu, ale które jednocześnie wprowadzają elementy filozoficzne do ich świata. To pytanie o sprawiedliwość, o sens istnienia, o to, czy kiedykolwiek w tej rzeczywistości będziemy w stanie znaleźć prawdziwą równowagę.
Narracja ta pokazuje, że życie jednostek nie jest jedynie wynikiem działań, ale także procesu manipulacji, w którym mogą się one zatracić. Co więcej, w tej rzeczywistości nie ma miejsca na próby ucieczki. Każda decyzja i każde działanie są związane z konsekwencjami, które są ukierunkowane na zapewnienie, że system nie zostanie zakłócony.
Warto również zauważyć, że w całym tym systemie nie chodzi tylko o fizyczną manipulację. To psychologia ludzi jest w centrum, ponieważ manipulowanie ich umysłami, uczuciami i poczuciem wartości jest równie ważne jak zmiany, które zachodzą w ich ciałach. To ukazuje, jak łatwo można zniszczyć ludzką godność, przekształcając ją w narzędzie systemu, który, choć pozornie sprawiedliwy, jest głęboko przesiąknięty korupcją.
Jak Arthur Bingle unieruchomił Justice'a i co z tego wynika?
Bingle biegł, chwilami oddając się krótkim, bezmyślnym strzałom — kilka prób, każde pociągnięcie spuściło z lufy, aż broń stała się niemal pusta. Nie trafił w strefę. Wkładając pistolet do kieszeni, pędził chodnikiem w stronę Justice'a i nagle się zatrzymał: Justice nie uciekał. Stał na rogu jak ktoś, kto czeka, gotów do ruchu, ale nieruchomy. Bingle poślizgnął się na krawężniku, zaklął, poprawił równowagę i przebiegł przez ulicę; miał cały wiek czasu, by zniknąć — tak planował — lecz jeśli los mu dopisał, nie będzie musiał z niego korzystać.
Justice znikał i pojawiał się, jakby przesuwał się między oddechami świata. Bingle śledził go kątem oka, skakał do sklepu sportowego, przeleciał nad ladą i schował się za nią; wiedział, że przeciwnik musi wejść przez drzwi w stałym czasie, bo skomplikowane triki wymagają wprawy, a najwyraźniej nikt nie opanował ich do perfekcji. Zamiast się uzbroić konwencjonalnie, jego wzrok padł na coś innego — mały kuszopodobny włócznik, z hakiem i odporna nić nylonowa. To było lepsze niż wędka. Potrzebował czegoś prostego, skutecznego, czegoś, co zwiąże bardziej niż postrzał.
Zabrał też pudełko „bird ruffler” — drogiego gadżetu myśliwskiego: sprężyna, lont, mały ładunek prochowy. Potrzebował dźwięku, błysku, pułapki. Park wydawał się odpowiedni — otwarta przestrzeń z przeszkodami. Bingle nie był sportowcem luzem, ale bieg miał we krwi; wytrzymałość ciała przychodziła wraz z instynktem. „Zabiję cię z rozkoszą”, krzyknął przez ramię — kochał wroga, bo był jedynym wartym zabicia.
Gdy coś poruszyło się przy jego ramieniu, High uderzył z gęstością, i Bingle, ufając intuicji, rzucił się. Zaskoczył Justice'a bliskim kontaktem; ciosy Bingle'a działały jak autonomiczna broń — cios za ciosem, aż Justice leżał, krew sączyła się z rozciętych warg. Bez pośpiechu, ale bez lęku, Bingle strzelił w ramię przeciwnika włócznią. Gdy podniósł się, tip włócznika tkwił w ziemi — Justice przywiązany do teraźniejszości, do tej strefy czasu, nie mógł jej opuścić.
Bingle zapiął liny nylonowe do pnia, związał ręce i nogi, zostawił go na chwilę i wrócił z ciężarówką. Związał go ponownie głębiej w parku, między rabatami kwiatowymi. Zdjął ziemię, pola rozorał, nasypał do dołków benzynę, zapalił i utworzył płomienny krąg — teatralny, ostry, odcięty. Justice został wciągnięty do środka. Bingle przymocował „bird ruffler” do lewego kolana więźnia i rzucił mu łopatę. Sprawa nie miała być tylko fizycznym zwycięstwem; miała odbyć się na granicy ponownego wynalezienia bólu i upokorzenia. Kazał kopać. Ogień tańczył, wiatr dmuchał; płomienie nie paliły nieomylnie, ale dostatecznie, by wymusić decyzje.
W tej grze nie chodziło tylko o przewagę militarno-taktyczną. Bingle rozumiał, że Justice był mu podobny — podobny w religii umysłu, w wierze, że „High” — wyjście poza ciało — pochodził z intelektu, a nie z zewnętrznych źródeł. Obaj istnieli na styku szaleństwa i jasności, więc ich walka miała smak rytuału: testu kto pierwszy obnażył słabość. Bingle wykorzystał przestrzeń, przedmioty codziennego użytku, potrzeby przeciwnika — żeby zadać mu gehennę, która była i karą, i eksperymentem. Zamiast od razu zabić, związał, wyizolował i postawił przed wyborem: szarpnąć koleiny czasu, próbować pociągnąć za korzenie — i ryzykować wszystko — albo przeżyć upokorzenie i ranę.
Scena parku pokazuje nie tylko przewagę planu nad siłą, lecz także ekonomię aktów — jak najmniej ruchu, jak najwięcej efektu. Broń, którą wybrał Bingle, miała prostotę narzędzia i zmysł teatralności; „bird ruffler” był symbolem pułapki dźwięku i opóźnionego zniszczenia, benzyna i ogień — granica, którą przeciwnik sam stworzył dla siebie, przekonany, że przerzuci ją dzięki swojej sztuce. Bingle wiedział natomiast, że czas i przestrzeń mają swoje granice — a on umiał zamknąć przeciwnika wewnątrz nich.
Jakie materiały wykorzystywane są w produkcji elastycznych i funkcjonalnych elektrod?
Jak zrozumieć i zastosować operator rozwiązania w kontekście metod spektralnych?
Dlaczego kampania Trumpa nigdy się nie kończyła?
Jak Metody Ujednolicania Histerezy Wpływają na Układy Hamiltonowskie?

Deutsch
Francais
Nederlands
Svenska
Norsk
Dansk
Suomi
Espanol
Italiano
Portugues
Magyar
Polski
Cestina
Русский